środa, 13 czerwca 2018

Rajbrot w 1894 r wg ks Jana Kantego Duszyńskiego

W roku 1894 ksiądz Duszyński Jan (rajbrocki proboszcz w latach 1880-1905) popełnił artykuł do krakowskiej gazety przedstawiający ówczesną wersję historii parafii Rajbrot. Ksiądz Duszyński to bardzo ciekawa postać, ale to już na inną opowieść... 

 
RAJBROT (Raibród). Wieś w powiecie bocheńskim. Skreślił według źródeł prawdziwych X. Duszyński, miejscowy proboszcz. 

Gmina Rajbrot jest osadą tatarską z pierwszych napadów na Polskę, bo już za Bolesława Wstydliwego. Tuż na granicy Rajbrota sterczy na górze skała wielkiego rozmiaru, poprzecinana spodem w różnorodne zygzaki. Ma to być skamieniały obóz tatarski. Przedstawia on malowniczy obraz, zwłaszcza w lecie, w dniu pogodnym. Na tę skałę prowadzą dzieci szkolne, sprawiając im majówkę. Na szkarpie wśród skarłowaciałych sośniaków ozdobionej chorągiewką usiadają muzykanci i grają od ucha, a na rozłożystym szczycie skały tatar¬ skiej tańczy 50 par dzieciaków. W początku trzynastego wieku straszna nawała Tatarów pod dowództwem hana Burdonaja zalała całą Ruś i zmusiła książąt ruskich do połączenia się z nimi do wyprawy na Kraków. Tu poczyniła ta dzicz prawdziwa straszne zniszczenie. Oddział Burdonaja, uchodząc z licznym łupem z kraju, spoczął na jednej z gór otaczających dzisiejszy Rajbrot. Okolony naturalnym wąwozem, spodziewał się, źe spokojnie przenocuje, by rankiem ruszyć za Wisłę. Czując się bezpiecznym, pozwolił dowódca swoim Tatarom używać wywczasu. Rozpalono ognie, pieczono koninę, dojono kobyły. Wtem z pierwszym dnia brzaskiem posłyszano tentent kopyt końskich, a nim się zmiarkowali Tatarzy, już byli obsaczeni przez rycerską szlachtę, która, zebrawszy się kolo Krakowa, ruszyła w pogoń, by pomścić swej krzywdy, odebrać zabrane w niewolę kobiety i wiele dobytku.
Zbudzony ze snu han, powiadomiony o niebezpieczeństwie, zaklął straszliwie na Boga chrześcijańskiego, a zawoławszy Ałłach: skamieniał w tej chwili ze wszystkimi Tatarami, wzięci zaś w niewolę wyznawcy Chrystusa pozostali przy życiu i wrócili do swoich zagród.
Lecz wracam do początku osady. Gmina Rajbrot, jak to na wstępie powiedziałem, jest osadą tatarską, położoną wzdłuż rzeczki, mającej tu swój początek, zwanej mylnie „Uszwicą“ od wsi Uszew, którą w dalszym biegu przepływa. Cała okolica tutejsza, gdzie obecnie: Lipnica murowana, Królówka, Rajbrot, Wojakowa, Iwkowa — gęstemi niegdyś pokryta lasami: dębiny, buczyny, sosny i jodły — była własnością dóbr królewskich, w których też od czasu do czasu odbywały się łowy na grubego zwierza. Dzierżawcy zaś tych dóbr miasto czynszu mieli obowiązek dostarczać karmy dla psów dworskich, a ich dworki schronienia dla myśliwych królewskich. Była to prawdziwa, dawniejsza Syberya bezludna. W dworku trzymano najemnych pachołków lub wziętych przemocą w niewolę. Nadawała się przeto ta okolica na osadę jeńców wojennych do zaludnienia.
W roku 1241, gdy na wieść o śmierci Ogodoja Tatarzy w zamieszaniu wracali coprędzej z bogatym łupem zabranym w Polsce, by się przeprawić za Wołgę, zebrali się nasi rycerze w pogoń za tą dziczą — napadli rozłożonych nad Wisłą około Niepołomic, pobili, łup odebrali i wzięli kilka tysięcy tej dziczy do niewoli. Królewską cześć zdobyczy przeszło 400tu Tatarów wraz z niektoremi kobietami postanowiono tu osiedlić w lasach królewskich, w celu założenia osady choć z cudzoziemców, bo ze swoich żaden chłop tu nie chciał siedzieć, choć mu dawano i ziemi i lasu i pastwisk, ileby tylko zechciał za darmo.
Wziętych w niewolę Tatarów przypędzono tu pod dowództwem sługi królewskiego nad rzeczkę, która podówczas wezbrana przedstawiała trudność do przebycia. Oglądano się za człowiekiem tutejszym, któryby wskazał bezpieczne miejsce przeprawy, lecz daremnie. Puszczono przeto naprzód kilku Tatarów, by ci zmiarkowali głębokość wody; a gdy ci przebrnęli, nawoływali swoim językiem, aby jechać za nimi. Dowódca eskortujący, Polak, nie rozumiejąc języka tatarskiego, pytał się tłómacza: „co on mówi?“ Tłómacz odpowiada: „rai (radzi) w bród“ — i stąd nazwa wsi: Raibród — dziś powszechnie Rajbrot zwanej.
Osadzeni tu w ten sposób Tatarzy pod nadzorem kilku zbrojnych sług królewskich mieli obowiązek korczyć lasy, budować sobie domy i uprawiać rolę. Błogosławiona królowa Kinga kazała tu wystawić w r. 1263 kościół z modrzewia, który podziś dzień istnieje jako kościół parafialny; przysłała też dwóch księży katolickich, którzy mieli osadzonych tu Tatarów uczyć prawd wiary i chrzcić. Lecz praca z tą dziką ludnością musiała być znojna. Tatarzy, przywykli do wolności, nie chcieli słuchać nauk czarnych księży, nie chcieli korczyć lasów, rąbać drzewa, stawiać domów, uprawiać roli, lecz skleciwszy naprędce jaki taki szałas, woleli wychodzić na łowy. A gdy zwierza podówczas było podostatkiem, mogli zaspokoić swoje potrzeby pożywienia bez ciężkiej pracy; na okrycie zaś wystarczała skóra z ubitego wilka lub niedźwiedzia.
Otaczano jednakże zawsze tutejszą ludność opieką duchowną. Od r. 1263 mieli tu nieprzerwanie kapłana katolickiego, a metryki rzadkie przechowują tu jeszcze z r. 1681 pismem kurzywnem kreślone przez ówczesnego plebana Szymona Swierczewicza. Ale zamiłowanie, swoboda, chęć rabunku i zdobyczy, życia próżniaczego choćby głodnego, niedowierza- nie obcym, nieznoszenie jakiejkolwiek władzy — chyba hana, któryby w oporze bez sądu łeb uciął, te przywary zrosły się już z krwią rodową, która mimo krzyżowania się przebija po dziś dzień w pokoleniu. Ciekawe też tu można spostrzedz okazy kształtu twarzy, ruchów, ciekawe i nazwiska pojedynczych, które dotąd mają.
Urodzony w sąsiedniej Królówce wieszcz nasz Kazimierz Brodziński roku 1791 często przechodzić musiał już jako chłopiec około skamieniałego obozu tatarskiego, zdążając do jedynej podówczas szkółki w Lipnicy murowanej, gdzie jego ojciec mieszkał, dzierżawiąc dobra królewskie: Lipnicę murowaną, Rajbrot i Królówkę. Macocha zaś jego gospodarowała w Królówce. Później, gdy podrósł, przybywając ze szkół na wakacye, często — jak sam pisze — przesiadywał na tej skale tatarskiej, podziwiając cudną przyrodę. Tu dumał i spisywał sielanki. Umarł w Dreźnie 1835 r.
Czytałem gdzieś, dawno już temu, spisane własnoręcznie wspomnienia z młodości Kazimierza Brodzińskiego, w których krótki ustęp poświęca Rajbrotowi podobnoć z r. 1812, w którym tu przebywał, odwiedzając swoją macochę, która miała być bardzo złośliwa i wiele od niej przykrości znosić musiał, bo i ojciec się jej bał i gdy krzyk jej posłyszał, umykał jak najdalej, by mu się też co nie oberwało. Otóż ten poeta nasz wspomina, iż mu się Rajbrot (a pisze Raibród) jako wioska podoba. Chaty dymne, po obydwu stronach przepływającej rzeczki położone wyglądają jak gniazda jaskółcze, poprzyczepiane do gór w przekrojach, lecz lud tutejszy nie przypada mu do smaku. Mówi, iż nieraz chciał się zbliżyć do ludzi tutejszych i pomówić z nimi, ale nie przyszło mu to łatwo, bo chłop tutejszy, zagadnięty przez niego, z niedowierzaniem spoglądał i Uchodził, nie odpowiadając nawet na pytanie. Kobiety się zaś nawet po za domem nie pokazywały, tylko w potrzebie koniecznej, że zamiłowanie swobody, wstręt do ciężkiej pracy, nieznoszenie rozporządzeń władzy przeszło nawet w tegowieczne pokolenie tutejszej ludności, dowodzi ciekawie opisane zdarzenie z r. 1837 w parafialnej księdze pamiątkowej (liber memorabilium). Ówczesny proboszcz od r. 1832 do 1841 ś. p. X. Wincenty Katarzyński, kapłan wzorowy i mąż energiczny, dbający o moralne i materyalne dobro swych parafian, tak opisuje zaburzenia ówczesne: „R. 1837 in Decembri (w grudniu). Już w r. 1700 (vide in metricis antiąuis) parafianie zbuntowali się, aby mesznego nie oddawać X. plebanowi, aby byli karani etc. W r. 1873 przez urlopników tak się zbuntowali, że trudno opisać.
1° Najprzód mnie, żem nie dał ślubu w niedzielę, wielkie obelgi porobili i ja jak największe zelżywości z całym domem wycierpiałem. A jakże ja miał dać ślub w niedzielę, kiedy już po nabożeństwie przyszli do kościoła wszyscy weselnicy pijani, dający innym zgorszenie — musiałem ich zaskarżyć do cyrkułu i buntownicy jedni odsiedzieli w kryminale, drudzy przy wojsku.
2° Nie dali żadnemu tak swojemu jak obcemu przez Rajbrot przechodzącemu pokoju, tylko bili, łańcuchy od wozów odpinali i zabierali, jeden drugiemu okna wybijał, że zgroza było widzieć i słyszeć. Trudno opisać.
4° Na pana Kollatora Pantaleona de Ursko Dunikowskiego także się zbuntowali tak, że przez dwa lata najmniejszej roboty robić nie chcieli, ani ciągłej, ani pieszej, ani komornych dni nie odrabiali, nawet tym, którzy z ochoty szli do roboty, na drodze zastępowali, bili i śmiercią im zagrażali.
Cóż się nie dzieje? Subordynacya (posłuszeństwo) być musi, buntowników ukarać trzeba i stało się. Dominium (za bytności sędziego p. Jędrzejowskiego) sprowadziło wojsko różne na egzekucyę, z której nastąpiła bieda. Prawda, że mieli napomnienie cyrkularne. Mieli i zapowiedzenie, w który dzień przyjdzie wojsko. Ale oni napomnienia cyrkularne mieli sobie za nic. Aż tu ujrzano z góry, że idzie i jedzie wojsko. Wtedy wszyscy coprędzej z chałup pouciekali do lasów, zabrawszy bydło i co mogli naprędce.
Było to w niedzielę ostatnią po Świątkach r. 1837 i tak się stało z Rajbrotem, jak opisane w Ewangielii na tę niedzielę, ino żem jej nie miał komu czytać, bo oprócz mnie, organisty i gróbarza nikogo w kościele nie było. Te wojska stały tu przez trzy miesiące i zniszczły zupełnie parafian, zniszczyły pana dziedzica, bo dawał stół oficerom, a zniszczyły i mnie, bom dawał nieraz przepitek, a nie miałem zaś żadnych dochodów od zubożałych parafian, którzy też i do gęby włożyć co nie mieli.

Tak pisze ś. p. X. Katarzyński, ówczesny pleban miejscowy. Po odejściu wojska poczęli ludzie ściągać z gór i lasów do swoich szałasów, lecz nie znajdując w nich ani ziemniaka do pożywienia, zajęli się przemysłem żebraniny i kradzieży po wsiach postronnych. Nie opuścił jednakże swoich parafian pasterz dobry ś. p X. Katarzyński, ale pragnąc ich dobra moralnego i materyalnego, nawoływał do pracy i posłuszeństwa władzy, a poznawszy, iż drzewa owocowe nie źle się tu udają, postanowił zmusić niejako gnuśnych osadników do sadzenia śliwiny, jabłoni a osobliwiej orzechów, które się tu dobrze udają.
Sam też posprowadzał rozsady i porozdawał ludziom, a następnie uczył rozmnarzać z na¬ sienia i uszlachetniać. Niektórzy posadzili latorośle, odebrane od plebana, inni spalili na nalepie z oburzeniem na księdza, który i drzewinę sadzić kazuje, kiedy przecie Pan Bóg lepiej sieje i nie potrzebuje, żeby mu ludzie pomagali. Bolało to X. Wincentego, lecz nie zraziło. Wiedząc o tem, iż starych już nie nagnie, wziął się do pokolenia młodszego.
Zapowiedział z ambony, iż każdy młodzieniec, który zamyśla się żenić, musi wprzód zasadzić w swojem polu koło domu przynajmniej 20 drzewek owocowych troskliwie tak, by się przyjęły, bo inaczej ślubu nie da. Po zgłoszeniu się nowożeńców, szedł X. Wincenty na miejsce ich osady, by sprawdzić, czy drzewka owocowe zasadzone i czy się przyjęły. W ten sposób zniewolił niejako tutejszych mieszkańców do pracy nad własnem dobrem. Z początku było dosyć krzyku, na księdza, lecz z czasem, gdy ujrzano owoce choć lichej pracy, jęli się i inni bez przymusu do sadzenia drzew owocowych i dziś niejeden gospodarz tutejszy, gdy sady szczęśliwie obrodzą, zbierze w jesieni za śliwy 50, 100 a nawet 150 złr.
Przemyślny też tutejszy izraelita Elias Neuman, poznawszy, iż można zrobić interes, urządził gorzelnię śliwowicy, która mu się dobrze opłaca. Już na przednówku daje zadatki, zakupuje całe sady, jesienią zwozi śliwy i pędzi śliwowicę czystą, koszerną. Jest to jedyna fabryka prawdziwej śliwowicy w Austryi. Lecz z drugiej strony trzeba przyznać, iż śliwowica tutejsza to jedyny czysty spirytus naturalny, uzyskany ze śliw, który po odleżeniu lat kilku jest pewnie lepszy niż wszelkie koniaki, fabrykowane pod rozmaitemi firmami. Ale wracam do r. 1837, w którym zrujnowani tutejsi włościanie, następnie przy nawoływaniu plebana i jakiej takiej pracy poczęli się dźwigać z nędzy i użebranemi ziemniakami obsadzać swoje grunta. Lecz nowe nieszczęście nawiedziło tutejszą gminę. W r. 1841 5 lipca straszna burza powietrzna nad Rajbrotem. Po gwałtownej ulewie wśród piorunów padał przez godzinę nieznanej wielkości grad, który nie tylko powybijał wszystkie okna w kościele, plebanii i osadach, poobrywał drzewa z konarów, lecz zniszczył zupełnie wszelkie plony; ziemi nawet rodzajnej całą warstwę spłókał i uniósł do potoka, pozostawiając tylko nagą żółtą glinkę. W roku tym umarł też X. Wincenty Katarzyński ze zmartwienia.
Nowomianowany pleban ś. p. X. Teofil Jaworski, kapłan wszechstronnie wykształcony, pełen czułości serca, przybył tu w tym samym roku z Tarnowa, gdzie spełniał obowiązki wikarego katedralnego, a był przedtem kierownikiem duchownym zakładu głuchoniemych we Lwowie. Przywiózł też tu ze sobą dwóch chłopców głuchoniemych, wyuczonych w zakładzie czytać i pisać oraz rozmawiać mimiką. O dalszym losie tych chłopców nie umiem nic powiedzieć. Krótkie pamiętniki tutejszej parafii spisuje X. Teofil Jaworski w języku łacińskim. Z nich dowiadujemy się, iż r. 1846 w miejscowości tutejszej nie przeszedł także bez skazy. W Rajbrocie wprawdzie nie było nigdy, ani nie ma dworku szlacheckiego, ale dwór państwa Dunikowskich, właścicieli sąsiedniej Wojakowej i Rajbrota, stał się pastwą rabunku dziczy.
Nastaje straszny rok głodu i moru 1847, w którym w samym Rajbrocie zapisanych jest 944 ludzi zmarłych na tyfus głodowy. Gmina Rajbrot liczyła podówczas przeszło 3.000 dusz katolickich. Od tego czasu nie może się jakoś z powodu nędzy rozmnożyć do tej liczby. Obecnie liczy 2200 dusz. O losach następnych tej ludności piszę w pamiętnikach parafialnych, które może odkreśli mój następca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz